Monday, June 11, 2012

z młodą kapustą, pejzanka



nie jestem pewna jak opisac tamten czas, ale tak, to niewatpliwie byla dla mnie trauma. Trauma do tego stopnia, ze po niecalych kilku dniach ucieklam na weekend do domu rodzinnego, do domu z ktorego chyba kazdy nastoletek, pod naciskiem wewnetrznego buntu, rad by wyjechal na chwile chocby. Mi wystarczylo niecalych piec dni by chciec zwiewac z ujotowskiego akademika.

Choc w pamieci mialam piekne wspomnienia rozdzicow, czegoz to w akademiku nie przezyli, jakie to byly wspaniale czasy, jacy ludzie. O rety, a gdziez z nimi jezdzili, na praktyki do Kubalonki, na potoku siadala - tu pada zenskie imie i opis czesci ciala - i robil sie zalew, wiec lowili na reke pstragi. Albo szli zoltym szlakiem z miasteczka studenckiego do knajpy Pod Blache przy Bloniach. Czy znowu dziewczyny opalaly sie w trzcinie za akademikami, a o stroje kapielowe bylo wtedy trudno. I jeszcze jak zaspiewali "pije Kuba do Jakuba" kubanskiemu przywodcy, ktory przemawial na Miasteczku do studentow godzin kilka. To musial byc piekny czas, do dzisiaj zrywam boki gdy slucham opowiesci rodzicow. Gdy blisko trzydziesci lat pozniej trafilam do tego samego (kiedys zenskiego) akademika, w ktorym mieszkala przyjaciolka mojej Mamy, przezylam szok. Taki sam szok przezyla chyba moja Mama gdy mnie pierwszy raz odwiedzila - w Nawojce od konca lat 60tych lat nie zmienilo sie nic :-)

Jednak z perspektywy czasu nie wiem co lepiej wspominam. Wszystko bylo wolno, wszystko bylo inne, beztroskie i bezmyslne, i chyba takie mialo byc. Imprezy gdy owijalismy sie papierem, kiedys deficytowym; fizykow z konca korytarza, ktorzy pod wplywem roznych srodkow rzucali w siebie krzeslami i o 3 nad ranem sikali gasnicami badz wlaczali odkurzac; sasiadki, ktorych drzwi byly cala noc otwarte dla odwiedzajacych; wizyty calonocne u przyjaciol na Miasteczku studenckim AGH gdzie wszystko bylo wolno do kwadratu; pokoje w ktorych na powierzchni niezbednej do zycia jednemu czlowiekowi gniotlo sie szesciu spiacych studentow; przyjaciela etnografa, ktory pokazywal nam jak plesc indianskie bransoletki; prawnikow z pokoju naprzeciwko, ktorzy zawsze gotowali curry z porami; poloniste z drugiego pietra, ktory tylko po wodce chodzil na silownie, bo wtedy najlepiej wyciskal; dyskusje o polityce i religii do bialego rana, gdy zza sciany krzyczal archeolog z kozia brodka ze pierdoly gadamy. I zupe, zupe z nawojkowej stolowki!*

Zupa pejzanka (od fr. paysan - wiesniak) to zupa z mlodych, wiosennych warzyw, najczesciej z mloda kapusta. I tutaj nastepuje zupelna dowolnosc. Wersja ktora znam i posluzyla mi do eksperymentow to jarski wiosenny kapusniak... Ale istnieja tez wersje ze smietana, z boczkiem, wedzonka, wspomniane prawie wiek temu u Disslowej.
Zdaje sie, ze dzis pejzanka jest popularna w przedszkolnych, szkolnych i akademikowych stolowkach; o wroclawskiej wersji pejzanki (bedacej swoja droga wypisz-wymaluj jarzynowa mojej Mamy) pisala na przyklad tutaj Jola. Zartuje, ze moja pejzanka to kapusta na wodzie, bo niewiele w niej jest, a jest tak niespodziewanie pyszna.

Przepis na krakowską zupę pejzankę z młodą kapustą (udoskonalone wspomienia):
niewielka glowka mlodej kapusty
1 duza cebula
1 marchewka
1 pietruszka
1 kalarepka
4 srednie ziemniaki
3 laurowe liscie
3 ziela angielskie
5 ziaren czarnego pieprzu
lyzka oliwy, lyzka masla
lyzka przecieru pomidorowego
lyzeczka soku z cytryny (opcjonalnie)
swieza natka pietruszki
sol

Warzywa obrac. Cabule pokroic w kosteczke i podsmazyc na zloto na oliwie z maslem. Dodac liscie laurowe, ziele angielskie, pieprz, przesmazyc razem 10 sekund. Nastepnie dodac pokrojone w kosteczke: marchewke, pietruszke, kalarepe, podlac okolo litrem wody i zagotowac. Po kilku minutach do dorzucic pokrojone w kostke ziemniaki, gotowac pod przykryciem az warzywa zmieknna. Na samym koncu dodac pokrojona w wieksze kwadraty mloda kapuste, dodac przecier pomidorowy, i natke pietruszki, gotowac razem 3-4 minuty. Na samym koncu posolic, popieprzyc i ewentualnie dodac odrobine soku z cytryny. Ta zupa ma cos w sobie...

* oczywiscie po kilku tygodniach wymieklam i pomimo ze stolowka w Nawojce cieszyla sie wowczas slawa jednej z lepszych stolowek studenckich w Krakowie, chodzilismy tam sporadycznie, tzw. "do towarzystwa". I nawet 38 godzin zajec w tygodniu (dobra, dobra na 2 czy 3 wyklady nie chodzilam:) nie bylo mnie w stanie zmusic do stolowkowego jedzenia.

15 comments:

  1. Basiu! Ależ wspomnienia obudziłaś! Okres akademicki - czytaj: czas zamieszkiwania w akademiku - uważam za najbardziej szalony i barwny w moim życiu:D I tak czytając Twoje wspomnienia mam nieodparte wrażenie, że mieszkałyśmy w tym samym akademiku - oczywiście nie dosłownie, ale obrazy niemal te same:P Różnica jedyna i zasadnicza - nasza stołówka sławę miała fatalną, więc co tydzień wracałam z domu z plecakiem wypchanym domowym jedzeniem. Starczało na jeden dzień, bo wszyscy się w poniedziałkowe wieczory schodzili i wyjadali jedni drugim:D Reszta tygodnia to były ciastka francuskie z dżemem z pobliskiej cukierni lub inne niezbyt chwalebne potrawy:D Ależ się rozpisałam, w każdym razie takich luksusowych zup jak pejzanka nie jadałam wtedy!
    Uściski:*

    ReplyDelete
  2. a dla mnie miejsca w akademiku zabrakło i były mieszkania studenckie, które bardzo dobrze wspominam :), i biedowało się po studencku i jadało byle co ;), i były wyjazdy do Francji i praca w restauracjach i smaki, które się poznawało, a na które noć nie mógł :)

    ReplyDelete
  3. A ja nie mam co wspominać, bo nigdy w akademiku nie mieszkałam. Więc powiem tylko, że zupa wydaje mi się idealna i muszę koniecznie ją zrobić. Już właśnie wypytałam Pana R., czy aby na pewno lubi młodą kapustę ;)

    buziak

    ReplyDelete
  4. kapusta niby jest u nas tradycyjna a mam wrazenie ze jakby zapomniana ostatnio.

    ReplyDelete
  5. Pejzankę za samą nazwę już polubiłam! pozdrowienia mocne
    M.

    ReplyDelete
  6. Basia, bo w smaku tej zupy najsmaczniejsze są wspomnienia:). Nazwa do wielkiego polubienia:)
    A akademickie stołówkowe jedzenie omijałam i sama gotowałam:)
    Pozdrowień moc, Basieńko!

    ReplyDelete
  7. Basiu, jakie cudne wspomnienia! Jak ładnie się czyta i wyobraża sobie Basię w tym wszystkim:).
    Wspaniałe to musiały być czasy!:)
    Pejzanka-brzmi ładnie i pysznie,a z młodymi jarzynami , w tym pyszną kalarepką musi smakować wspaniale:).
    Lubię :)
    Buziaki:*

    ReplyDelete
  8. O widzisz Basia, u mnie akademikowych nie ma, podobno za blisko mieszkałam (220 km..) ;) Byłam zawsze stroną "odwiedzającą" na Polankach, to są bardzo fajne wspomnienia - choć do historii opowiadanych przez rodziców się nie umywają - zastanawiam się czasem czy rodzice ubarwiają czy może za 20 lat i "nasze czasy" będą we wspomnieniach aż tak barwne :D

    A pejzankę znam i lubię bardzo, choć nie miałam pojęcia że tak się nazywa :))) I powiem więcej - to była pierwsza udana potrawa, którą zupełnie samodzielnie ugotowałam na studiach właśnie!

    :*

    PS. Miasteczko AGHu, choć studia już skończyłam, odwiedzać bardzo lubie, tylko zupełnie nie potrafię zrozumieć dlaczego oni tam nie mają piekarników!?
    :-)

    ReplyDelete
  9. KUCHARNIA, Anna-Maria w tym samym akademiku mowisz, rozumiem te opowiesci zawsze sa podobnie zwariowane ;-)
    Aniu, ta zupe trudno nazwac luksusowa, oczywiscie nic nei zastapilo tego dobrego przywozonego od mamy, ale mozna podkrecic ta zupe nieco, by milo wspominac :)

    Jo, widzisz dla mnei niby tez braklo, ale rodziciele sie uparli i tyle wyszlo :))
    Jakikolwiek dobrobyt by nei byl, jestem teraz zdania, ze studentowi musi troche brakowac funduszy, by bylo co wspominac :D

    zemfiroczka, polecam w ciemno! A panow R i Kota pozdrawiam cieplo :*

    pasjonatka, wiesz ze mnei wlasnei to przekonalo do pisania o tej zupie, bo z nowalijek to ona zaraz obok botwinki i mlodych ziemniakow...

    Monika. L, aaa nazwa, slodka - gdyby nei ta nazwa to moglabym jej wogole neizauwazyc :))

    ewelajna, ladnei napisalas o smaku wspomnien :) Wiesz, ja tez sama gotowalam (*) ale kilka prob podjelam i tak oto zostala mi w pamieci jedna zupa :))

    Majana, och od Madzi to mam zawsze tyle pochwala, ze czerwona jestem jak ta truskawaka :))

    monika, no widzisz, ja to juz Jo pisalam, upor rodzicielski ma wielka moc :D
    ad PS. na AGH studiowalo pol mojej ogolniakowej klasy, wiec bylismy tam czestym gosciem, nie mam pojecia co miasteczko AGH ma do siebie, o tym to musialabym zrobic osobny wpis, rety niech mi ktos powie ze to nei jest Bananowa Republika :))

    ReplyDelete
  10. w akademiku nie będę mieszkała, oj nie.. nie dla mnie:D

    ReplyDelete
  11. Basiu, ale masz wspomnienia! Szkoda tylko, że teraz akademiki już nie te same i kto może z nich ucieka. Albo może te same, bo w niektórych wrocławskich remontu nie było od czasu ich postawienia - dalej zostały toalety na korytarzu, odchodząca ze ścian farba i panie pijące herbatę z musztardówek na portierni.

    ReplyDelete
  12. takich wspomnień najbardziej mi żal, jako osobie każdego dnia dojeżdżającej na uczelnię;/;/zmęczenie i stracony czas...cóż.
    kiedy myślę o studiach to przede wszystkim o świetnych, mądrych i niesamowicie "ludzkich" wykładowcach...
    pozdrawiam serdecznie a zupa pysznie wygląda.

    p.s- najwidoczniej fizycy zawsze byli szaleni:)

    ReplyDelete
  13. najmilej wspominam wspólne gotowanie w akademiku:-) każdy przynosił co miał i montowaliśmy z tego co się dało!
    :-)

    ReplyDelete
  14. to prawda, dwniej wszystko wydawało się beztroskie...

    ReplyDelete
  15. Olciaky vel Olcik, a ja znam nei jedna i niejednego, ktorzy przed akademikiem bronili kopiac i krzyczac, a teraz mowia ze to byly piekne czasy :-) IMO, akademik jest istota zycia studenckiego, choc brudno, glosno i kompletnei z innej planety :D

    Marta, tez to slysze od znajomych czasem i szkoda :( choc np. pokolenei starsze ode mnei mowi to samo, zal stracic taka mozliwosc, ale sama nei wiem dzisiaj czy bym tam tak ochoczo zamieszkala :D

    mimi, o wykladowcy - to juz zupelnie inna para kaloszy, na osobny odcinek (zeby tylko jeden:), chco chyba ja wielu z nalepka "ludzkich"nei spotkalam, pozytek jest z tego taki ze o "dziwakow" tez czasem mozna wspominac :D
    PS. Ach fizycy :)

    peggykombinera, aaa wspolne gotowanie - u nas chyba sie ograniczalo do grzanego wina :DD

    małgo. strasznie sie ciesze, ze to podkreslilas :)))

    ReplyDelete