Monday, November 02, 2009

jibneh



 

nigdy nie bedzie takiego lata
nigdy nie bedzie takiego lata
nigdy policja nie bedzie taka uprzejna, nigdy
(...)
nigdy nie bedzie tak pysznych ciastek...

Finlandia, Swietliki i Linda, Las putas melancólicas 

W sobote ciemno, w niedziele ciemno, w poniedzialek jeszcze dolaczyl deszcz. Ponoc w Skandynawii pocieszaja sie alkoholem? A tu jeszcze nie srodek zimy, to dopiero jesien, chociaz to ponoc ona najbardziej przygnebiajaca pora roku jest? Gdy decydowalam sie na dwuletni pobyt w Izraelu, to nie zdawalam sobie sprawy, ze pierwsza jesien po powrocie bedzie taka... taka ciemna :-) nigdy nie bedzie takiego lata... slonce nie bedzie nigdy juz tak cudnie wschodzic, zachodzic...

Wiec gdy juz wspominam Izrael, a w zasadzie Wschodnia Jerozolime, to jako seroholik uswiadamiam sobie, ze powinnam poswiecic byla niemaly wpis tamtejszym serom. Ach, ale jak to u mnie z planowaniem jest to sami dobrze wiecie.



W miejsce przepisu:
Pierwsze miejsce wsrod bliskowschodnich serow zajmuje bez watpienia labneh, za nim suszony jogurt (o ktorym za kilka tygodni, niech polezy sobie w lodowce), a zaraz za nimi jibneh (czyt. dżibni).
Jibneh, to bialy, zwarty solony twarog, ma wiele wspolnego z dobra, twarda feta i wg. mnie jest conajmniej tak slony jak feta. Jibneh z owczego mleka ma przyjemna "skrzypiaca" strukture. Najwieksza ciekawostka sa ziarenka czarnuszki, ktorymi zazwyczaj jest posypany. W Srodkowej Europie zapewne z lekka niedostepny, ale wszystkim (sobie rowniez) polecam na pocieszenie kupic dobry kawalek fety i:
1. posypac ziarnami czarnuszki
2. pokroic w kostke, panierowac (maka, jajko, bulka tarta) i usmazyc
nastepnie zajadac ze smakiem!
Alez dzisiaj sie wysililam :-)


PS. W zasadzie to przy kazdym moim wpisie moglabym dodawac de gustibus non est disputandum; uwielbiam Bogusia Linde, zwlaszcza tego z Przypadku Kieslowskiego... I co, znow chce powiedziec nigdy?

34 comments:

  1. Basiula, uwielbiam Twoje notki, za kazdym razem mam tysiąc wątków do poruszenia!

    Po pierwsze, cieszę się, ze moja polska masakra nozem kuchennym trochę Ci szarość rozświetliła ;) Zastanawiałam się, czy publikować tę 'recenzję', ale pomyslałam, ze czas pokazać swe drugie oblicze - wstrętnej i złośliwej baby :P

    Piszesz o lebneh, a ja mam go w głowie odkąd Cię odkryłam, bo ten przepis był jednym z tych, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, gdy wgryzałam się w Twój blog. I ja kiedyś lebneh zrobię, na sto procent. A jibneh tez uroczy :) I w ogóle pragnę powiedzieć, ze znów mnie ubiegłaś, bo ja szykowałam smażoną fetę wlaśnie! :)

    Co jeszcze... Aha, Linda! Kiedyś go nie lubiłam, bo nie widziałam go w zadnym dobrym filmie. Ale ja wtedy "Psów" nie widziałam... Dla mnie to świetne kino (w odróżnieniu od "sary" z panią o tym samym nazwisku, co ja, która na golasa jeździ na rowerze...). I ta piosenka, uwielbiam ją! Szczerze i mocno.

    :)
    Buziaki na ciemny wieczór... Tu słońce, ale przeraźliwie zimny wiatr.

    ReplyDelete
  2. Ten kawałek Lindy jest rzeczywiście świetny. A sery... czego to ludzie nie wymyślą. Nie widząc ich na oczy można po samym opisie nabrać przekonania, że są świetne. Pomyśleć, że mogłoby zbraknąć życia tylko na spróbowanie wszystkich serów, które ludzie wytwarzają w różnych zakamarkach świata.

    ReplyDelete
  3. Wygląda na to, że w kwestii pogody ta Jerozolima rozbestwiła Cię niemożebnie ;))

    Suszony jogurt? A to dobre! czekam na opowieść, bom ciekawa jak nie wiem co!

    buziaki

    ReplyDelete
  4. Ania, ach tysiac watkow - to lubie! Ale wiesz, Ty ten labaneh rob szybko, bo nie wypdalao mi napisac tak drukowanymi literami,a le on lepszy od jabneh jest!
    Linda spiewajacy to to, nie?
    :*
    PS. odnosnie "masakry" to Lukasz mnie wlasnie oswiecil, ze pewna pani Ewa (miss z okolic Gorlic zreszta) tez reklamuje pewne walory w swych programach kulinarnych, wiec wyszlam na taka ktora jak zwykle nie wie co na plotku.pl sie dzieje ;-))

    Antoni Czarpaku, Ty wiesz co, tez sie boje ze nie starczy mi zycia na te sery, ale co tam piosenka Lindy zawsze sie moge pocieszyc :-)

    zemfiroczka, kochana tamta pogoda jest winna! Rozbestwila i wogole sie z tym nie kryje :-)
    A suszony jogurt - no to trzymam w napieciu, nie pisne ani slowa!

    ReplyDelete
  5. Ta czarnuszka ze słonym serem. Bardzo mnie to kusi.Czekam na ten intrygujący suszony jogurt. Kilka tygodni w lodówce? Szkoda, że tak słońca i ciepła nie można przywieźć w walizce.

    ReplyDelete
  6. bardzo mnie zaintrygował ten suszony jogurt, więc czekam na dalszą część; a ser w takiej postaci też brzmi pysznie, tylko czy feta do takiego panierowania w kawałku nie będzie za ostra? Słona w sensie ;)

    ReplyDelete
  7. Basiu! [lubiłaś awanturę o Basie? <-- to tak w temacie czwartkowego święta]

    zazwyczaj gdy jadę moją turbomandaryną do pracy - jest ciemno, gdy wychodzę z pracy - jest ciemno. Dzisiaj jechałam nieco później do "fabryki". Piękne słońce. Straszliwie mi tego brakuje. Dzisiejsza podróż do pracy trwała dłużej. Dzisiaj ślimaczyłam się skrajnym pasem (prawym), z uchylonym oknem. Miałam ochotę się zatrzymać i pozbierać bukiet liści. Tęskno mi za beztroskimi dniami. Nawet nie wiesz jak bardzo.
    życzę słońca!
    ściskam!

    ReplyDelete
  8. lo, czarnuszka zapewniam ze swietna! A suszony jogurt to straszna ciekawostka, obiecauje sobie ze zrobie fajny wpis, ale musze jeszcze sprawdzic jak sie go amemu przygotowuje :)

    wegetarianka, witaj! No slona jest smazona feta, ale to mila "slonosc" :)

    peggy, to przybij piatke, tez sie wleklam dzis do pracy, tyle ze ja chociaz ide do pracy za dnia... No a "Awanture..." to srdenio pamieta, za to Malpke Fiki-Miki kocham! :*

    ReplyDelete
  9. Basiu, niezle jajka, ja jestem u Ciebie a Ty u mnie hehe. Jutro ide szukac serka:)))

    ReplyDelete
  10. ja też czekam na ten suszony jogurt, jak jogurt może byc suszony? kurczę jakaś niedouczona jestem ;)

    ReplyDelete
  11. O, a ja labneh to do tej pory tylko kupny jadłam - dobry był (i tutaj robię rozmarzony pyszczek) więc zrobię ten co to u siebie podałaś i znów się będę mogła tak rozmarzać :D
    A tego - jibneh - to zupełnie nie znam ... ale to nic, ja już się przyzwyczaiłam, że jak wchodzę do Ciebie to poznaję coś zupełnie nowego :) Lubię to :)
    A pogoda brrrr ... mam to samo i nic więcej nie powiem, bo będę marudzić ;p
    Trzymaj się Basiula i poprawiaj sobie humorek serkiem i stwierdzeniem "Byle do stycznia" :)))

    Ach, no i Linda - to się nadaje na oddzielny referat, ale powiem tylko że uśmiechnęłam się pełnią szczęścia jak to obejrzałam :)))

    ReplyDelete
  12. Klimat Twoich postów jest magiczny, tyle mam do napisania teraz

    ReplyDelete
  13. Basiu, lacze sie w bolu listopadowych ciemnosci ;)
    A co do 'jibneh', to jadlam kiedys ser przyniesiony przez pewnego ucznia, ktory wygladal i smakowal mniej wiecej tak wlasnie jak opisujesz (ser, nie uczen ;) ), ale nazwy do konca nie pomne... Wydaje mi sie, ze 'brzmialo' to tak wlasnie, ale glowy nie dam ;) Dobre bylo, choc dla mnie troche 'specyficzne'.

    Buziaki Basiu!

    ReplyDelete
  14. Basienko, zaskakujesz mnie na kazdym kroku.. Nigdy nie jadlam labneh, jibneh, ani panierowanego feta, ktory brzmi wysmienicie I ktory mysle ze jest do do zrobienia … Moze “upichcimy” go przy naszym nastepnym spotkaniu…. No a tym suszonym jogurtem o ktorym nigdy nie slyszalam zupelnie zakrecilas mi w glowie… Czekam wiec z niecierpliwoscia na post o suszonym jogurcie. Goraco sciskam :)

    ReplyDelete
  15. arek, no ciekawa jestem poszukiwan :)

    aga-aa, moze A. moze, to dalsza faza labneh, zapewniam, ale o tym za jakis czas...

    Tili, do uslug! I wlasnie pociesze sie serkiem, a stycznia juz nie moge sie doczekac, dobrze wlasnie ze jest youtube i mozna sobie Linde obejrzec, bo bez tego to bylaby straszna mizeria :-D :*

    Mich, na te slowa jedynie moge uklonic sie bardzo nisko!

    Bea, to jesli to ten uczen od ciasteczek daktylowych to zapewne byl to ow ser, ja bym go nie nazwla specyficznym, ale wiesz, Ty przywyklas w tej mekkce serow to takich smakow, ze zadne bliskowschodnie "cos" nie dorowna im ;-D

    Joasia, no bo te sery sa czyms w stylu ocsypka - wielu ludzi slyszalo, ale nie eksportuje sie i zapewne poza arabskimi sklepami (jordanskie, palestynskie mam na mysli) sie ich nie sprzedaje... labaneh podbil swiat, nie dzieiwe sie - cudownosc prostoty to bowiem :)

    Usciski wszystkim!

    ReplyDelete
  16. Co do tego sera pewności nie mam, ale czarnuszkę poważam, o taak...

    A "Finlandia" w wykonaniu Lindy i Świetlickiego jest rewelacyjna, właśnie ostatnio sobie przypomniałam, bo kupiłam kolejny wybór wierszy Świetlickiego...

    ReplyDelete
  17. Basiu,
    mam nadzieje ze wybaczysz, ale poszukiwania musialem przelozyc na czwartek. Wymowka- male party z przyjaciolmi w penthausie w MayFair Hotel z jedzonkiem z Nobu- wybaczysz? Oni wpadli tylko na jeden dzien, wiec sama rozumiesz...

    ReplyDelete
  18. Basiu, no teraz to mi smaka tą fetą zrobiłaś. Smażoną.
    A co to za cudo ten jogurt suszony? O matulu, co to ludzie na świecie nie wymyślą. :) Buziole Basiu i oby kolejne dni już nie tak szare były. :)

    ReplyDelete
  19. Cale szczescie, ze u mnie dni nadal pogodne, sloneczne chociaz chlodne. Przepis na paierowany ser feta widzialam juz w niejednej gazecie ale nigdy jeszcze nie probowalam. Mysle, ze czas to nadrobic bo ja tez "serowa" jestem :) Twoje potrawy brzmia dla mnie obco ale wygladaja (labneh) zachecajaco :)

    ReplyDelete
  20. NO coś Ty, Basiu, ale heca :) Że więcej jest takich z 'walorami', ale bez talentu. Ale zawsze jest się z czego pośmiać...

    ReplyDelete
  21. An-no, no wlasnie powiem szczerze, ze bylam ciekawa co Ty na Linde i prosze znoe wspolny punkt :)

    Arku, wybaczam, a jakze :-)

    Malgos kochana, a no wyszlo slonce, wreszcie jest i jest szansa ze bedzie w weekend! A suszony joguret bedzie , jakem obiecala :-) Pozdrawim Cie bardzo serdecznie!

    majka, no tak nie wiem czy nie przesadzilam, feta jest podoban do jibneh, al ejednak to trosze cos innego, ale rownie pysznego...

    aga-aa, o! :-)

    Ania, no jest i tak nam trzeba na to patrzec :-)

    ReplyDelete
  22. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  23. Ja co prawda w Egipcie byłam pierwszy raz w życiu tego lata i tlko na 8 dnia,ale i przez ten krótki czas zdążyłam się przyzwyczaić do wszędobylskiego słońca.To było coś pięknego.Człowiek wstał o 5 nad ranem,słońce świeciło jak u nas w Polsce - w najbardziej słoneczny dzień o 12 w południe.
    Słońce zachodziło i dalej miało się dziwne wrażenie,że świeci:).

    ...
    Co do tematu suszonego jogurtu ,to mnie zaciekawił,bo żem nigdy nie słuszała o takim:)
    Serek dżibni musi świetnie smakować,pocieszyłam się jak wspomniałaś o tej dobrej fecie,ale.. pojawił się następny problem pt." Skąd wytrzasnąć czarnuszkę?".:d
    Hehe.Liczę na odpowiedź:)
    I ściskam;*

    ReplyDelete
  24. Zacznę od ciemności...one mają sporo uroku, lubię ją kiedy jestem w ciepłym i jasnym:) domu...a tak naprawdę to lubię dłuuuugie dni i krótkie noce (mówię o ciemnościach jakby co:)))
    Sera nie znam, ale poznam...czarnuszkę ubustwiam!
    Linda...no cóż nie zawsze lubię, ale kilka jego wcieleń jest bardziej niż OK!
    Całusy jesienne!

    ReplyDelete
  25. Basiu, to byl inny uczen, bo co 10 tygodni mam innych, ale i tak wydaje mi sie, ze ser byl podobny.
    I moze to tez kwestia przyzwyczajenia? Znaczy przyzwyczajenia naszych kubkow smakowych do pewnych 'innych' smakow? Wszak kiedys nie lubilam wytrawnego wina ;)

    Buziaki Basiu!

    ReplyDelete
  26. Olcik, no to slonce to cos co strasznie szybko pozala sie w sobie zakochac :-) nawet 8 dni wystrczy!
    A czarnuszka: wiesz, ja jezdze po nia teraz do Polski, chociaz w Izraelu tez normalnie sie ja dalo kupic... Mam podawac jakis szczegoly? Pozdrwaim Cie serdecznie!

    kass, no wiesz iwczory jak najbardziej, ale co gdy wieczor trwa caly dzien :-) wiem, trzeba cos sobei zorganizowac, np. poogladac niektore filmy z Linda :D

    Bea, a wiesz jest cos w tym przyzwyczajaniu kubkow smakowych, tez sie skrzywilam na pierszy lyk wytrawnego wina i na pierwszy gryz oliwki... :*

    ReplyDelete
  27. O fakt, mnie pierwsze oliwki tez na kolana nie powalily ;)

    ReplyDelete
  28. Basiu, domyslam się, że ten labneh najlepiej robić z greckiego jogurtu?
    Fajne słowo dżibni :)

    Lubie spiewajacego Linde, dzieki za odswiezenie kawalka :)
    Pozdrawiam
    Aga

    ReplyDelete
  29. Bea, dobre z tymi oliwkami, a teraz je wielbie, popatrz...

    Aga z Zapiecka, o tak grecki jogurt bylby swietny, ale wiesz ja kupuje w Pradz taki "smietankowy" w nazwie i jest gesty, przyjemnie kwasny, wydaje mis ie za teki ma byc :D
    Z Linda do uslug oczywiscie :-)

    :*

    ReplyDelete
  30. Basia, powoli wgryzam się w Twoje starsze posty. Na razie nie kuszę się słodkościami, bo nie mogę, ale sery... zawsze. Labneh uwielbiam! Jadłam kupny, ale najlepszy jest ten domowej roboty z także domowego jogurtu. Szkoda tylko, ze człowiek nie ma dostępu do owczego mleka... Powoli robi się ciepło więc i produkcję jogurtu wznowię. I labneh też.
    Suszyłam także labneh w formie kulek. Takie kulki też jadłam ze słoika w ziołach albo w samej zalewie olejowej.
    Udał Ci się ten suszony jogurt?

    Jibneh jeszcze nie miałam okazji jeść, ale wiem, ze by mi zasmakował. Lubię solankowe sery i takie co skrzypią między zębami. Lubię także czarnuszkę :)Ale narobiłaś mi smaku! Chyba czas pojechać do Samiry na zakupy serowe :)

    ReplyDelete
  31. Luku, labneh robie prawie na codzien, ale zazwyczaj w miekkiej formie go jemy, ewentualnie mocno odcisniety (tak po 2-3 dniach) otaczam w ziloach i wkladam do oliwy - ten oliwowy labneh jest nieziemski. Nie suszylam go, chociaz jeste, fanem suszonego jogurtu... I prosze mialam o nim pisac na blogu, ale jak Ci wspomnialam, przejelam sie zima...

    ReplyDelete
  32. Ja jeszcze nie obtaczałam w ziołach i nie moczyłam w oliwie. Muszę spróbować :)

    ReplyDelete
  33. Taki marynowany labneh to wg. mnie hit, przypomnialas mi wlasnie, ze wieki go nie robilam, a tak go lubie :-) Juz wiem ze kupie dzisiaj gesty jogurt!

    ReplyDelete