Wednesday, October 30, 2013

nalewka na owocach dzikiej róży



wycieczkę pod Turbacz zaczęliśmy bardzo wcześnie rano, drugim pociągiem jaki wyjeżdżał ze stacji kolejowej Gorlice-Zagórzany, tuż po szóstej rano. Wyprawa zapowiadała się niezmiernie ciekawie. Już po kilku kilometrach podróży zgubiła nas lokomotywa! Ku naszemu ogromnemu zdzwieniu, rozpędzona lokomotywa pruła w kierunku Stróż, a wagon w którym siedzieliśmy został na górce w Polnej, z tej dogodnej lokalizacji mogliśmy z radością podziwiać oddalającą się za zakrętem naszą siłę napędową. To były jeszcze czasy, gdy pociągi na małopolskich torach, pamiętających cesarza Franciszka Józefa, w ogóle jeździły* i do tego osiągały predkość powyżej 30 km/godzinę :-)

A gdy już przedarliśmy sie przez mgły przed Chabówką, wyruszyliśmy pieszo na Lubań, a następnego dnia na Turbacz przez Maciejową, pogoda dopisała niesamowicie. Była to prawie połowa października a temperatury sięgały 25-ciu stopni. Jednak wielu z naszej ostatniej klasowej wycieczki zapamietało nie tą gubiącą nas lokomotywę, nie piękne widoki, nie krzaki dzikiej róży obficie obsypane kogutkami, czy upałną pogodę, nie z tego przez lata smialiśmy się do rozpuku. Przez lata najczęsciej wspominaną klasową opowieścią była ta "jak poderwać Wieńczysława".

Bo do rozpuku śmialiśmy się z operacji, która rozpoczęła się parę tygodni wcześniej w Nowym Sączu i nosiła kryptonim "hiszpańska mucha" - otóż czego to absolwenci (po prawdzie absolwentki) mat-fizu porządnego galicyjskiego liceum, znanego powszechnie wszystkim jako Kromer, nie wymyślą. A więc wymyślą, że można pod pozorem zakupu butów na klasową wycieczkę jechać do sąsiedniego miasta (gdzie nikt ich nie znał) celem zakupu afrodyzjaków, następnie wtajemniczyć w plan 3/4 członków klasy, wysłać ofiarę po piwo do baru, a w tym czasie wlać za rogiem kawiarni krople do jego napoju i następnie "zaaplikować" je delikwentowi pod hasłem "założę sie, że szybciej ode mnie tej koli nie wypijesz". Efekt wedle przekazu zainteresowanej był wbrew oczekiwaniom znikomy, więc opowieść nie kończy sie formułą: i żyli razem długo i szczęśliwie.

Przepis na nalewkę na owocach dzikiej róży znam od Magdy P. (teraz już Z.), naszej ogólniakowej koleżanki. Nalewka jest wyjątkowa, o lekko suszonym smaku (ktory zależy od tego, czy owoce zbierane sa późno, czy sa dojrzałe, przesuszone), karminowa, lekko cierpka z, można by powiedzieć, wyczuwalną nutą kogutków, "kogutkami" bowiem nazywa się w Małopolsce owoce dzikiej róży.
 

Przepis na nalewkę na owocach dzikiej róży (pomysł od Magdy):

1/2 kg owoców dzikej róży (najlepiej przemrożonych)
1l wódki 
100ml spirytusu 
1/2kg miodu   

Owoce dzikiej róży wrzucam do 3-litrowego szklanego słoja i zalewam wódką wymieszaną ze spirytusem. Po 14 dniach zlewam całą ciecz znad owoców (tzw. nalew alkoholowy), a pozostałe owoce róży zalewam miodem. Od tego momentu potrząsam butlą 1-2 razy dziennie, aż do rozpuszczenia się miodu (~7 dni). Gdy miód się rozpuści, zlewam syrop (przez poczwórnie zlożoną gazę) i łączę z uzyskanym wczesniej nalewem alkoholowym. Nalewkę wlewam do dużej butli, odstawiam na pól roku w ciemne miejsce (przed konsumpcją zlewam nalewkę znad osadu do mniejszych butelek). Jesienna, karminowa.


* połączenia kolejowe na odcinku Jasło - Stroże (lina kolejowa 108) zostały znacznie ograniczone na początku XXI wieku, a w roku 2010 całkowicie zlikwidowane.

12 comments:

Amber said...

Uwielbiam Twoje historie...
I nalewki.
Ta karminowa taka ...romantyczna jest.

Majana said...

Świetna opowieść!:)
A nalewka wspaniała, musi byc pyszna. Jeszcze nigdy różanej nalewki nie próbowałam.

Pozdrowienia Basiu:)

Jswm said...

cudne zdjęcie, jak zwykle u Ciebie.

Unknown said...

Uwielbiam Twoje posty za te nostalgiczne opowieści z przepisem jako puentą. A na deser pasujące do nich minimalistyczne zdjęcia. Gdyby nie pełna spiżarnia, brak wolnych słoików i zdrowy rozsądek, to pewnie bym robiła teraz marmoladę z owoców dzikiej róży, o której pisałaś kiedyś. Ledwo się oparłam obsypanym "kogutkami" krzakom podczas ostatniej wycieczki na Jurę. A koniec jest taki, że właśnie smażę pigwę (na swoje wytłumaczenie mam tylko to, że była ona darowizną).. czyli jednak muszę dokupić słoiki. Pozdrawiam

Kamphora (EcoGypsy) said...

Lubań to spory kawał mojego zycia...
pozdrawiam

Ewelina Majdak said...

Basiu widzę że muszę wpisać kolejną nalewkę na listę!
Twoje powieści są przepiękne. Prosto z serducha płyną, naturalnie, bez zadęcia i przymusu. Lubię je.
Bawcie się dobrze w PL :*

Maria z Pogórza Przemyskiego said...

To jest przyzwoity przepis na nalewkę, bo ja miałam taki, że trzeba było wyskubać z owocków przemrożonej róży włoski i nasiona; myślałam, że mnie śmierć zagryzie przy tej robocie i zarzekłam się: nigdy więcej! pozdrawiam.

buruuberii said...

Amber, Ania Ty mi z ust wyjelas te romantycznosc,a ja nei mialam odwagi ;)

Majana, opowiesc Madziu jest troche bardziej "ikantna" gdy ją opowiadac ze szczegolami i zajmoje kilka stron, ale mama nadzieje ze choc dalam odczuc jak to bylo :D

Jswm, ogromne dzieki!!!

e marta, Marta niesamowicie mily komentarz - dziekuje! A wiesz, ze ja tez doszlam do tego etapy, ze sloiki pelne i nowych nei dokupuje - postanowilam niektore nalewki robic co drugi rok, bo inaczej musialabym dokupic spizarnie :)) A i ja wlasnie dostalam pigwe, nei planowalam pigwowki i stoje w rozkroku i nie wiem co z nia zrobic... Pozdrawiam cieplo!

Kamphora z Podlasia, mam nadzieje ze mile chwile przywolalam...

Ewelinka, wpisuj koniecznie, plus nalewki na kogutkach jest taki, ze w zasadzie mozna zrobic ją na samej wodce, dla wmigrantow jak znalazl ;) :*

Maria z Pogórza Przemyskiego, nie mam pojecia skad sie biora przepisy o jakich piszesz - mysle sobie, ze najwyrazniej ich autorzy albo nie sa chemikami (chocby jak ja teoretykami:) albo lubia sie katowac bardzo zmudnymi pracami, ze juz o zdrowym rozsadku nie wspomne... Od lat robie nalewki zalewajac cale owoce alkoholem, nawet jesli jeden czy dwa wloski dostana sie do roztworu, to odfiltruje je gaza! Przepis goraco polecam i pozdrawiam!

Evi said...

W różnych nalewkach podziwiam przede wszystkim kolory :). A w nalewce z róży jestem równie ciekawa smaku, nigdy nie próbowałam :).

atina said...

Musi być wyśmienita :)

Gosia said...

Za nalewke pidziekuje, ale uwielbiam Twoje opowiesci...
Pozdrawiam Basiu :-D

Kalina said...

Zapachniało mi tą nalewką. I dobrymi opowieściami i ludźmi :)