Sunday, April 26, 2009

z hermelinem


a moze dzisiaj czas na cos niekoniecznie bardzo slodkiego. I co? Bez sera nie moglabym zyc! Jesli juz jakims wielkim fanem miesa nie jestem, to ostatnio sobie uswiadomilam, ze weganka niestety zostac nie jestem w stanie. Co prawda znajomi A&W wyjasnili mi, ze w pewnych okolicznosciach mozna bedac weganinem jesc miod, ale niestety te sery, niestety...

Dzis ser hermelín: o owym wdziecznym czeskim odpowiedniku camembert'a pislam juz tu i tu, ale doszlam do wniosku ze jest to absolutnie niewystrczajace i dzis dodam jeszcze ze dwa slowa. A wiec od poczatku: hermelín to miekki ser z biala plesnia, ktora tworzy sie jako skorka sera dzieki Penicillium camemberti czy Penicillium candida, wiec dzieki dokladnie takim samym plesniom jakie porastaja francuskie camembert-y. Nie udalo mi sie jednak znalezc wiarygodnego zrodla tlumaczacego dlaczego camembert produkowany w Czechach nosi nazwe hermelín wlasnie...

Moim skromnym zdaniem, Czesci wniesli do kuchni swatowej co najmniej dwa sposoby przyzadzania hermelinu-camemberta:
1. panierowany i smazony w glebokim tluszczu (podawany zwykle z fytkami i lyzeczka salatki:) který se opravdu
jmenuje "smažený hermelín",
2. marynowany w oliwie z korzennymi przyprawami (spozywany z chlebem, podawany koniecznie do piwa) známý jako "nakládaný hermelín".

A ode mnie przepis na salatke z hermelinem i brusznicami (
cz. salát s hermelinem a brusinkama):

duza garsc porwanych lisci salaty
lyzka oliwy
pol lyzki soku z cytryny
pieprz, oregano, chili
Liscie salaty skrapiam oliwa, sokiem z cytryny, posypuje przyprawami i mieszam po czym ukladam na talerzu i posypuje:
garscia grzanek z jasnego pieczywa
trojcikami ukrojonymi z polowki hermelinu
kilkoma polowkami orzechow wloskich
na koniec zdobie salatke kilkoma kleksami z dzemu z borowki brusznicy (od biedy mozna zastapic zurawinami) i posypuje swiezo zmielonym czarnym pieprzem.
I wcinam, z serow nie rezygnuje :-)

Sunday, April 19, 2009

galita


byla to bodajze moja pierwsza wycieczka w Izraelu kiedy to zboczylismy z glownej drogi wedrowki, no dobrze jedynie kilkaset metrow, tylko po to by kupic czekoladki... Zadne osiagniecie w sumie, zawsze ciekawia mnie rzeczy ktorych nie da sie tak latwo zdobyc, te ktore sa niemal nieosiagalne, a wogole najlepsze to sa te nieistniejace :)

I wlasnie o nieistnieniu. Dobry kawalek czekolady, hmm? Oczywiscie wizyta w okolicznych sklepach przebiegla wedlug z gory przewidzianego scenarisza: wystrzalowej czekolady brak! Byla jedynie jakas jedna czarna Cote D'Or, jakies niedobitki Lindt z nadzieniem, jakas bombonierka z likierem z ktorej ow likier byl wyplynal; sklepik Leonidas na glownej ulicy Jerozolimy zostal zlikwidowany kilka miesiecy temu (OK, przeksztalcono go w ksiegarnie, moglo byc gorzej ;). A do tego zadnego rodzimego produktu czekoladowego, nawet czegos co niekoniecznie konkuruje z czekolada belgijska, ale cieszy jak takie beczulki z alkoholem na przyklad?

Dziewczynka oblizuje lyzke z czekolady. Dziewczynka ta to Galita Alpert, ktora chcac oslodzic innym zycie zglebia sztuke produkcji czekolady w Belgii, po czym otwiera farme czekolady o nazwie Galita. Farma ta znajduje sie w kibucu Degania Bet, kilkadziesiat metrow od miejsca gdzie Jordan wyplywa z Jeziora Galilejskiego. Krowy mucza zadowolone kilka metrow od fabryczki-sklepiku, wokol palmy daktylowe i powiew wiatru od jeziora. Czekolada na goraco jest nieco za slodka, ale za to te czekoladki! Z sola morska, z suszonym groszkiem, sa tak ciekawe ze wreszcie moge powiedziec, iz i Izrael ma swoja namiastke dobrej czekolady. Warto, warto czasem odbic ze szlaku!


Saturday, April 11, 2009

babka drożdżowa



dom dla mnie to dom pachnacy drozdzowym ciastem...

Po pierwszysch naszych kajakach na Czarnej Hanczy zapadly mi w pamiec drozdzowki z borowkami (tak, jagodami:) - to bylo to! Owe jagodzianki kupilismy od dzieci siedzacych na pomoscie gdzies pomiedzy Czerwonym Folwarkiem a Frackami, wiec szanse na przepis marne, poplynelismy szuwarami dosc spiesznie zostawiajac w tyle dzieci z pustym koszykiem, bo kupilismy wszystkie drozdzowki jakie tylko mialy! Ciagle mysle, ze gdy przyjdzie czas wrocic na Hancze, to miejsce gdzie siedzialy dzieci z owymi bulkami poznam w sekundzie. Kajkakowe marzenia zostaja, ale kilku latach prob (z wiekszymi badz mniejszymi przerwami oczywiscie) pieczone przeze mnie drozdzowe buły osiagnely ow ideal.

Przepis na moja babę drożdżową bazuje na przepisie na bułkę bardzo dobrą Marji Disslowej z ksiazki "Jak gotowac - praktyczny podręcznik kucharstwa" z 1930. Pierwszy krok stanowily bułki jeszcze lepsze, proporcje maki, drozdzy i mleka pozostawiam tak jak w oryginale, jednak by ciasto bylo w pelni uroczyste dodaje jeszcze wiecej zoltek, cukru i masla.
Babki bez ziarenek wanilii, smazonej skorki cytrynowej i malych czarnych rodzynek moczonych tydzien w rumie
(w tym roku w bursztynowym Saint James z Martyniki) maja mniej uroku... Tak, butelka dobrego rumu jest wazna, chocby dla smaku tej babki.


Przepis na drożdżową babką swiąteczną:
 

1/2kg mąki 
25g drożdży
1 szklanka mleka
6 zoltek
125g cukru (w tym 50g cukru z wanilia)

125g masla
 
szczypta soli
otarta skorka z 1 cytryny
5 lyzek kandyzowanej skorki cytrynowej
100g rodzynek macerowanych w rumie


Z drozdzy, lyzki mąki i lyzki mleka, szczypty cukru zrobic rozczyn i czekac az drozdze podrosna. Z zoltek i cukru utrzec kogel-mogel i dodac do mąki wraz z rozczynem. Dodac zmiekczone maslo, skorke cytrynowa i mleko, powoli zagniesc i wyrobic (10-15 minut). Jesli ciasto za nadto sie klei dosypac lyzke, dwie maki (ale z tym dodawaniem maki radze oszczednie:). Do dobrze wyrobionego ciasta dodac osuszone rodzynki. Postanowilam upiec male babki, wiec podzielilam ciasto na 6 czesci, uformowalam buleczki i wlozylam do foremek, zostawilam do wyrosniecia (w tym roku, z powodu zimnej wiosny zabralo to jakies 5 godzin). Pomalowalam roztrzepanym zoltkiem i pieklam do bardziej niz zlota w 175 stopniach (17 minut). Sa pyszne!

PS. Dobrych Swiat Wiekiej Nocy zycze wszystkim odwiedzajacym Makagigi :-)

Sunday, April 05, 2009

kremówka


pierwszego kwietenia makagigi obchodzilo 3-cie urodziny.

Nie jest to wielka tajemnica i zapewne nie jestem tez w tym osamotniona: nie bawi mnie pieczenie i gotowanie dla siebie, dopiero przygotowywanie czegos to dla kogos to prawdziwa radosc! Dzis co prawda calkowicie na odleglosc, ale glownie z powodu Zoe i troszke dla makagigi bedzie kremowka.

O kremowce pisalam juz 2 lata temu i tez na przelomie marca i kwietnia, tym razem szerzej o ciescie, ale i nad kremem sie chwilke zatrzymam. Przepis na krem znajduje sie tutaj i dodam jedynie dwa slowa komentarza: maslo+cukier+make+zoltka nalezy utrzec naprawde na gladko i powoli don wlewac wrzace mleko - wtedy udaje sie bez problemu.

Ciasto na kremowke mojej Mamy (w oryginale jest to rowniez ciasto na "jablka w fartuszkach"):
2,5 szkl. maki
25dag masla
1 jajko
2 zoltka
1 lyzka kwasniej smietany
1 lyzeczka cukru
szczypta soli
Schlodzone maslo posikekac z maka (potwarzajac za Nela: "siekac tak dlugo, az oba skladniki nabiora konsystencji grubego ryzu"), nastepnie zarobic z jajkiem, zoltkami, smietana, cukrem i sola. Ciasto ochlodzic w lodowce - nawet i przez 24 godziny. Podzielic na dwie czesci, bardzo cienko rozwalkowac na wielkosc duzej blachy i piec "na zloto" w
(uwaga!) nagrzanym do 220st.C piekarniku, po minucie temperature zmniejszyc do 200 stopni (pieczenie zajmuje chyba 10-12 minut). Tak upieczone placki przelozyc wspomnainym wyzej kremem. Upieczesz Gosia? :-)