Monday, November 30, 2009

z rumem


pewna ciocia, o imieniu ktore nijak nie odzwierciedlalo jej prawdziwego imienia, o imieniu ktore nijak nie pasowalo do jej posady, biegla do pobliskiej lodziarni, jednej z trzech w 30-sto tysiecznym miescie poludniowo-wschodniej Polski. Biegla, gdy odwiedzlal ja w wakacje ktos z bliskich. Byly to czasy gdy lodzianie otwierano z nadejsciem wiosennego ciepla, a zamykano gdzies na wysokosci wrzesnia. Ciocia biegla po waniliowe lody - po dwie galki dla kazdego z dzieci i po trzy galki dla kazdego z doroslych. Doroslym podawala lody posypane rodzynkami i polane rumem, a dzieciom, tutaj nastepowal prawdziwy dramat, lody jedynie posypane rodzynkami.

U tej pani zwanej ciocia, bywlam srednio raz na rok, wlasnie w okresie gdy podawala doroslym lody z rodzynkami i rumem, rumem Havana Club, prosto z Pewexu zapewne. Potem podobna butelka przesladowala mnie w domu rodzicow, nie pamietam teraz czy marzylam by go sprobowac, niewatpliwie jednak wzbudzal wielka ciekawosc. Co tu duzo mowic, z powodu tamtych lodow butelka rumu Havana Club kojarzy mi sie z mega-swietem.

Rodzynki macerowane w rumie, w dobrym rumie podkreslam, to niezastapiony dodatek do wielkanocnej baby, zaraz obok wanilii i startej skorki z cytryny. Teraz gdy na praskim rynku stanelo bozonarodzeniowe drzewko, czas zabrac sie za wypiekanie ciasteczek, ciasteczek z korzennymi przyprawami, wanilia, skorka cytrynowa, miodem, orzechami; dobrej jakosci dodatkow nalezy nie szczedzic, nie mozna szczedzic po prostu.

Na polce pewnej wielkiej ksiegarni stala dumnie ksiazka Martha Stewart's Cookies
. Slodkosci Marth'y uwielbiam, nie oparlam sie ksiazce, pomyslalam ze lepsza pamiatka jest owa ksiazka niz pekata walizka Dunkin' Donuts. Gdy tylko wzielam ja do reki, na tylnej okladce przykluly moja uwage pewne jakby omaczone ciasteczka, potem je odnalazlam w przepisach, to ciasteczka z rumem - marzenie!

Przepis na rozplywajace sie w ustach rumowe ciasteczka maslane, na podstawie buttered rum meltaways Marthy Stewart:

1 3/4 szkl maki
2 lyzki skrobi kukurydzianej
1 lyzeczka cynamonu
1 lyzeczka swiezo startej galki muszkatolowej
1/4 lyzeczki utluczonych gozdzikow
1/4 lyzeczki soli
100-150g masla
1/2 szkl jasnobrazowego
cukru trzcinowego
1/4 szklanki ciemnego rumu (
uzylam Havana Club Añejo Reserva)
1 lyzeczka cukru pudru z prawdziwa wanilia
1/2 szkl cukru pudru (do obtoczenia ciasteczek)

Make wymieszac ze skrobia, przyprawami, sola (w amarykanskich przepisach ciasteczkowych za duzo dla mnie soli, zwykle dodaje szczypte w miejsce polowy lyzeczki). Maslo utrzec z cukrem trzcinowym, nastepnie partiami wcierac w owa mase rum, na koncu dodac cukier z wanilia.
Z ciasta uformowac za pomoca rak wlasnych i papieru do pieczenia ciastkowy walec ktory nastepnie bedziemy w stanie wepchnac w katronowy rulon jakis (uzywam rulonu ktory pozostaje z papierowych recznikow). Zrolowane ciasto umieszczone w kartonowej formie schlodzic w lodowce przez dobre kilka godzin. Nastepnie ciasto wyjac z rulonu, pokroic w 5mm plasterki, ulorzyc na blasze i piec 12-15 minut w 175st.
Podczas pieczenia ciasteczek wokol piekarnika, i wogole w calej kuchni, unosi sie przyjemny zapach rumu, niestety niewiele pozostaje go w ciasteczkach, ale przynajmniej ta swiadomosc... A gdy upieczone na zloto ciasteczka nieco przestygna nalezy obtoczyc je w cukrze pudrze, niestety moje Swiat nie doczekaja :-)

PS. Wcale nie-najmniej-wazne: Arkowi ogromnie dziekuje za, jak to sam pieknie ujal, medal - kontynuujac wyroznienia dziekuje niezmiernie wszystkim Wam za odwiedziny!

Monday, November 23, 2009

pasternak, z miodem



to wszystko przez Gosie!

Po pierwsze zarazila mnie kremowym miodem z Tasmanii, zarazila mnie do tego stopnia, ze mam go pod reka od 4 lat, odkad go tylko poznalam, a biedna Gosia musi dowozic go co jakis czas z Wyspy... Sistars zna go bodajze dzieki Helen, ktora zawsze miala w domu obowiazkowo sloik ciemnego i sloik jasnego miodu. Ow jasny miod Leatherwood jest ziolowo-kwiatowy, bogaty, umiarkowanie slodki, duzo by mowic, amatorzy miodow po prostu niech sprobuja!

Po drugie zarazila mnie pasternakiem, przemycam w walizkach, namawiam do jego uprawiania, planuje wydzierzawic grzadke by posadzic i pasternak i prawdziwa pietruszke w Pradze (chociaz z pietruszka to calkiem inna bajka). Z kolei w Beskidzie Niskim pasternak ma sie swietnie, zreszta popatrzcie na zdjecia ponizej, Mami wyhodowala w tym roku prawdziwe giganty, niektore okazy wazyly chyba z pol kilograma, smakowaly wysmienicie.

Po trzecie Gosia przygotowuje karmelizowany miodem pasternak.

Nim zaczne wypiekac tony piernikow, nastal czas na wpis sentymentalny, po zlocie rodzinnym tydzien temu. Tak szybko minal, dzisiaj
znow wszyscy daleko od siebie... Ale wszyscy mozemy otworzyc sloik tego samego aromatycznego miodu i juz jest jakos blizej :-)


Przepis na pasternak z miodem wg Gosi i Jona (parsnips with honey go nazywaja):

6 srednich korzeni pasternaku
2-3 lyzki oleju
2 lyzki dobrego jasnego miodu
sol, pieprz czarny swiezo mielony

Pasternak obieram, jesli przypadkiem srodek jest trwardy i lykowaty, nalezy go odrzucic, nastepnie kroje w paseczki (prostopadlosciany :) wielkosci frytek, moga tez spokojnie byc nieco ciensze. Na patelni rozgrzewam olej i na malym ogniu smaze pasternak do miekkosci, Gosia przysmaza go na brazowo (jesli komus sie bardzo spieszy, to moze przez kilka minut podgrzac "frytki" kuchence mikrofalowej). Gdy pasternakowe frytki sa niemal miekkie obie polewamy je miodem i karmelizujemy. Na koniec tylko pieprz i odrobina soli. Takie pasternkakowe chipsy mozna zajadac jako przekaske badz dodatek do pieczonych mies.

Jeszcze duzymi literami chcialam zdementowac pogloski, iz pasternak duza pietruszka jest. Nie jest, nie smakuje i nawet nie do konca wyglada jak pietruszka, jest zdecydowanie kremowy, gladszy, jesli juz z czyms go porownywac to smakiem z selerem, slodycza z marchewka, cos z ziemniaka tez ma, ale pietruchy naprawde malo! Oj wyobraznia...









PS. Klaniam sie nisko i dziekuje pieknie Peggy i wegetariance za wyroznienia, rumienimy sie i ja i makagigi!

Monday, November 16, 2009

z masłem orzechowym


maslo orzechowe, lekko slone, lekko slodkie...

Syrop klonowy, bardzo slodki. Gdy o nim mysle, przypomina mi sie wypowiedz Bobika Maklowicza sprzed kilku lat. Zapytany podczas internetowego czatu na gazeta.pl: "co przyrzadza z pysznym syropem klonowym?" odrzekl: "syrop klonowy wcale nie jest pyszny", bardzo slodka to wypowiedz :-)

W epoce malo blogowej, dobre piec lat temu, wertowalam flickr.com i wyszukiwalam zdjecia ciasteczek z przepisami, dawalo mi to pewnosc ze ciasteczka zostaly wykonane na podstawie zamieszczonego receptu. Znalazlam wtedy przepis na ciasteczka z "kratka" odcisnieta przy pomocy widelca, a
z maslem orzechowym w skladzie - spodobaly mi sie bardzo, kilka lat dojrzewalam do tego by wyprobowac przepis...

Tamtego przepisu jednak teraz nie odnalazlam, przegladalam wiec ostatnio
flickr.com chyba z pare godzin, az znalazlam niemal pozadane ciasteczka, nie znalazlam jednak odpowiedniego widelca. Ciasteczka sa i tak swietne, lekko slone, lekko slodkie... Lukasz, uczulony na wszelkie niemal orzechy stwierdzil: gdybym jadl orzechy, to bardzo by mi te ciasteczka smakowaly!

Przepis na ciasteczka z maslem orzechowym za The Kitchen Sink Recipes, a wlasciwie z 101cookbooks, na okolo 35 sztuk:

1 szklana maki
1/2 lyzeczki sody oczyszczonej
duza szczypta soli
1/2 szklanki masla orzechowego
1/2 szklanki syropu klonowego
pol lyzeczki cukru z wanilia
lyzka szarej soli gruboziarnistej do posypania ciasteczek

Wymieszalam make z soda, sola, w drugim naczyniu utarlam maslo orzechowe z syropem klonowym i cukrem z wanilia, do orzechowyej masy dodawalam stopniowo maczna mieszanke. Z masy nabieralam lyzeczka porcje ciasta, ukladalam na blasze wylozonej papierem, odcisnelam "kratke" przy pomocy widecla, posypalam sola gruboziarnista, kilka ciasteczek na probe posyplama cukrem krysztalem. Pieklam w T=175st przez 7-8 minut. Z piekarnika wyjechala bradzo ciekawa kombinacja smakowa.

PS.1. Co prawda wpis publikuje dzien po terminie, ale ciastka pieklam tydzien temu, wiec osmielam sie jednak zamiescic przepis w ramach Orzechowego Tygodnia Eli, prowadzonego przez Pole :-)
PS.2. Na koniec jeszcze dodam, ze wlasnie przecedzam nalewki w ramch dorocznego zjazdu rodzinnego w Beskidzie Niskim. Pozdrawiam cieplo!

Monday, November 09, 2009

ukraiński kożuszek


wyprawe na Sniezke podjelismy juz po raz trzeci, raz zakonczylismy ja wizyta w polskiej restauracji pod Obserwatorium (w ktorej Polacy mowiac po polsku nie moga placic czeskimi koronami), raz siedzac po zawietrznej pod kaplica sw. Wawrzynca. W 2005 owego biegu na Sniezke nie zakonczylismy na szczycie, bo po wizycie w chacie Jelenka, kilka kilometrow od szczytu, zajadajac tvarohové knedlíky s meruňkami postanowilismy nie udowadniac naszym kolegom, ze jednak lubimy biegac na biegowkach i po prostu sobie wrocilismy...

Tak od tamtego czasu wzbudzamy istna sensacje! Otwarcie potrafimy powiedziec, ze nie lubimy czegos co lubia wszyscy, nielada wyczyn, nieprawdaz? W tym roku, ku naszej wielkiej radosci nie bylo wystrczajaca duzo sniegu, by na biegowki sie wybierac, ale i tak nie ustawaly pytania dlaczego nas to nie bawi, a w zasadzie pytania o to, jak nas moze nie bawic cos, co bawi wszystkich, czyli dlaczego nie miescimy sie w normie? Bo tak to w Czechach zazwyczaj jest - nie nalezy odbiegac od sredniej, najlepiej byc takim jak inni i nie zwracac na siebie za bardzo uwagi.

Przezylam miniony weekend, doroczny weekend w Karkonoszach, z gwozdziem programu: wyprawa na Sniezke. Na koniec owej wyprawy, zjadlwszy kynuté borůvkové knedlíky w chacie Růžohorky, zabladzilismy w lesie, w nocy, we mgle, bez latarek, po kostki w mokrym sniegu... Nauczlo mnie to bladzenie, ze nalezy mowic glosno iz idziemy zla droga, niewazne ze 7 osob wie lepiej, a moja postawa odbiega od sredniej...

Przepis na slatake z buraczkami absolutnie zwraca na siebie uwage, ponoc to jest przepis o ukrainskich korzeniach, wiec jemu wolno :-) Przepis wygrzebala Ivka, milosniczka czerwonych buraczkow, ktore srednio sa w Czeachach popularne. Ivka wyprobowuje kazdy przepis na buraczki, jedynie do barszczu nie moge Jej przekonac...

Przepis na salatke "ukrainski kozuszek" (oryg. šuba neboli ukrajincův kožíšek, z ksiazeczki Chytrá kuchařka, Kájina Šponarová, 6-8 porcji):
30dag matjasow, odsaczonych z oleju
1 cebula
3 ugotwowane marchewki
3 duze ugotowane ziemniaki
3 srednie ugotowane buraczki
150ml majonezu
150ml gestego jogurtu naturalnego
sol, pieprz czarny swiezo mielony


Ugotowane w mundurkach warzywa (buraczki nalezy ugotowac osobno) studze, a nastepnie obieram. Na dnie salateki ukladam pokrojone w 7mm paseczki matjasy (1 warstwa), posypuje drobniutko posiekana cebulka, nan scieram na tarce (na grubych oczkach) marchewki, sole, pieprze, rozsmarowuje polowe majonezu wymieszna z polowa jagurtu, posypuje startymi ziemniakiami, znow sole, pieprze, nastepnie tre buraczki. Calosc na koniec przykrywam warstwa majonezu wymieszanego z jogurtem. Pakuje do lodowki na dobre 24 godziny. Wyjmuje z lodowki 2 godziny przed podaniem. Absolutny hit, wszyscy mysla ze to ciasto z wisniami :-)

PS. Nie zeby znowu w Czeskiej Republice bylo tak zle, jest po prostu inaczej, na tyle inaczej ze czasem daje sie to zauwazyc :-)

Monday, November 02, 2009

jibneh



 

nigdy nie bedzie takiego lata
nigdy nie bedzie takiego lata
nigdy policja nie bedzie taka uprzejna, nigdy
(...)
nigdy nie bedzie tak pysznych ciastek...

Finlandia, Swietliki i Linda, Las putas melancólicas 

W sobote ciemno, w niedziele ciemno, w poniedzialek jeszcze dolaczyl deszcz. Ponoc w Skandynawii pocieszaja sie alkoholem? A tu jeszcze nie srodek zimy, to dopiero jesien, chociaz to ponoc ona najbardziej przygnebiajaca pora roku jest? Gdy decydowalam sie na dwuletni pobyt w Izraelu, to nie zdawalam sobie sprawy, ze pierwsza jesien po powrocie bedzie taka... taka ciemna :-) nigdy nie bedzie takiego lata... slonce nie bedzie nigdy juz tak cudnie wschodzic, zachodzic...

Wiec gdy juz wspominam Izrael, a w zasadzie Wschodnia Jerozolime, to jako seroholik uswiadamiam sobie, ze powinnam poswiecic byla niemaly wpis tamtejszym serom. Ach, ale jak to u mnie z planowaniem jest to sami dobrze wiecie.



W miejsce przepisu:
Pierwsze miejsce wsrod bliskowschodnich serow zajmuje bez watpienia labneh, za nim suszony jogurt (o ktorym za kilka tygodni, niech polezy sobie w lodowce), a zaraz za nimi jibneh (czyt. dżibni).
Jibneh, to bialy, zwarty solony twarog, ma wiele wspolnego z dobra, twarda feta i wg. mnie jest conajmniej tak slony jak feta. Jibneh z owczego mleka ma przyjemna "skrzypiaca" strukture. Najwieksza ciekawostka sa ziarenka czarnuszki, ktorymi zazwyczaj jest posypany. W Srodkowej Europie zapewne z lekka niedostepny, ale wszystkim (sobie rowniez) polecam na pocieszenie kupic dobry kawalek fety i:
1. posypac ziarnami czarnuszki
2. pokroic w kostke, panierowac (maka, jajko, bulka tarta) i usmazyc
nastepnie zajadac ze smakiem!
Alez dzisiaj sie wysililam :-)


PS. W zasadzie to przy kazdym moim wpisie moglabym dodawac de gustibus non est disputandum; uwielbiam Bogusia Linde, zwlaszcza tego z Przypadku Kieslowskiego... I co, znow chce powiedziec nigdy?