Sunday, June 28, 2009

lemoniada


jest we Wschodniej Jerozolimie restauracja pod dachem z pedow i lisci winorosli, miesci sie ona przy "Jerusalem Hotel", nie ma za bardzo chyba zadnej nazwy, ale serwuje calkiem niezle meze i doskonaly domowy napoj na bazie soku z cytryn. Tenze napoj jest bardzo popularny w Izraelu, mam wrazenie ze w tzw. arabskich miejscach jest szczegolnie pyszny i orzezwiajacy, a co najwazniejsze przygotowany na biezaco, zawsze aromatyczny, bardzo kwasny i dosyc slodki. Napoj zwany jest lemoniada.

Nie zwyklam robic zdjec w restauracjach (czesciowo dlatego, ze nie jestem Amarykanka i jakos sie wstydze, oraz dlatego ze zwykle w restauracjach nie ma "dobrego swiatla", wiec i tak ze zdjec takich niewiele wyjdzie). Nigdy tez nie pomyslalam tez by spytac w jakiejs resteuracji o przepis... Do czasu jak widac. Nie wytrzymalam, kilka tygodni temu we wspomnianej restauracji, ku wielkiemu rozbawieniu Kasi i Lukasza, po kilkunastu minutach wahania, poszlam w strone baru i zapytalam co zrobic z owa mieta by nie wyszla z niej czarna breja, a piekna zielona pianka?
Wiem juz - na nadchodzace upalne polskie lato lemoniada z mieta bedzie obowiazkowa :-)

Bliskowschodnia lemoniada (przepis podstawowy, zrodla niestety nie pamietam):
1 szklanka soku z cytryny
1/2 szklanki cukru
woda, lod
Cukier rozpuscic w odrobinie cieplej wody, dodac sok, dopelnic woda do objetosci jednego litra. Wymieszac, dodac kilka kostek lodu.

Palestynska lemoniada (przepis z Jerusalam Hotel na Nablus Rd. w Jerozolimie)
1 szklanka soku z cytryny
1/2 szklanki cukru
1/4-1/2 szklanki swiezych listkow miety
woda, lod
Do blendera wlac sok z cytryny, dodac cukier oraz listki miety, dopelnic woda i lodem (kilka duzych kostek) do objetosci jednego litra i nastepnie wszystko zmiksowac do uzyskania zielonkawego zabarwienia lemoniady. Po dluzszej chwili lemoniada moze sie rozwarstwic - zmiksowane listki powedruja na powierzchnie lemoniady - wystaczy jedynie zamieszac - jest wysmienita!

PS. Jesli ktos by byl bardzo ciekaw to kwiat na zdjeciu to kwiat granatu - po lewej lekko przekwikniety, po prawej paczek tuz przed kwitnieniem. Sfotografowana zielona lemoniada to wersja z drobno posiekanymi listkami miety, nawet nie w polowie tak dobra jak ze zmiksowanymi.

Sunday, June 21, 2009

svíčková na smetaně


jutro nad ranem znow jedziemy do Pragi, przed nami noc kiedy czlowiek nie wie co robic - dylemant nie lada: klasc sie czy nie klasc - bo jak tu sie wyspac kiedy z domu trzeba wyjechac o 2:00 w nocy, by na lotnisku byc o 3:00 i summa summarum wyleciec o 6:05, przeleciec sie nad polowa Europy i o 10:00 isc do pracy? Juz to przerabialismy - spanie przez niecale 2 godziny wiecej wymeczy niz pomoze, chyba trzeba przeczytac cos Leszka K. Talko :) albo pomyslec o jakiejs dobrej czeskiej hospodzie.

Kiedy po raz pierwszy odwiedzalismy Zlota Prage, czysto turystycznie zreszta, nie przypuszczalismy ze za kilka lat znow tam zawitamy, na dluzej i w dodatku, ze przyjedziemy do pracy... A tak sie stalo, calkowitym przypadkiem nasza emigracja zaczela sie od Pragi wlasnie, spedzilismy tam 2 wspaniale lata, nad ceskim piwem (Lukasz aka Tzvicky), czeskim winem (Basia aka Buru)... A wokolo rozne české speciality, o ktorych Czesi uwielbiaja opowiadac, licytujac sie w ktorej to hospodzie podaja lepsze tradiční jídlo.

A
české jídlo numer jeden, za razem 100% česká specialita, a wedlug wielu czeska potrawa narodowa to tytulowa wolowa poledwica w smietanie. Doskonala przyrzadza Ivka, bardzo dobra serwuje Restaurant Na staré faře (nazywany przez nas "u Svatého Matěje" z racji swej lokalizacji i nazwy przystanku autobusowego). Ow smietanowo-warzywno-korzenny sos polecam, poledwice na ow sposob bardzo lubie, a nie jestem miesozerna za bardzo (OK, no moze te steki:). Jesli juz tutaj laduje miesna potrawa, to musi byc naprawde niezla, a moze tajemnica tkwi w cytrynowej skorce?

Svíčková na smetaně
(4 porcje)
przepis opracowany na podstawie przepisu z www.recepty.cz, tak by przypominal smak poledwicy z jakiejs hospody, myslalam ze byla to hospoda "
u Svatého Matěje", ale nie byla to ona...

600g wolowej poledwicy (w wersji idealnej tzw. biala pieczen)
50 g boczku
300 g lacznie marchwi, selera (korzen), piertuszki (korzen)
2 cebule
13 ziarenek czarnego pieprzu
5 ziarenek ziela angielskiego
3 listki laurowe
250ml gestej smietany (22%)
lyzka cukru
otarta skorka z jednej cytryny
sok z calej cytryny
sol do smaku


Poledwice wolowa obsmazam na boczku i odkladam na bok. Na tymze samym boczku obsmazam pokrojona w duze kawalki marchew, seler, pietruszke i cebule. Do warzyw dorzucam obsmazone wczesniej mieso, dodaje przyprawy, podlewam odrobinka wody i dusze pod przykryciem. Po kilkunastu minutach do sosu wlewam smietane (choc ponoc mozna na samym koncu), sole i dusze mieso do miekkosci. Następnie wyjmuje z wywaru mieso i przyprawy, goracy sos miksuje na bardzo gladki krem. Wlewam do wywaru smietanę, sok z cytryny, dodaje skorke z cytryny i cukier, nastepnie sos ponownie zagotowuje. Poledwice podaje (pokrojona w 7 mm plastry) z bulczanymi knedlikami, brusznicowym dzemem, plastrem cytryny, oczywiście obficie polane sosem.

PS. Na lotnisku w Tel Avivie nalezy pojawic sie na okolo 3 godziny przed planowanym odlotem samolotu (a wiekszosc samolotow odlatuje nad ranem), o kontrolach na izraelskim lotnisku opowiada sie dlugie historie, jednyne co pomaga to zimna krew i zwiezle odpowiedzi na pytania...
Chyba juz zdecydowalam, nie klade sie dzis spac, ciekawe co zostanie ze mnie jutro? :-)

Sunday, June 14, 2009

manchego


poznalismy sie z dojrzalym señor Manchego calkiem niedawno, znajomosc nasza zasluguje jednak ewidentnie na miano "milosc od piewszego sporbowania". Kolejne randki z señor Manchego zaczynaja sie w sklepiku Basher fromagerie od usmiechow naszych ulubionych, a ponoc slawnych na przynajmniej cala Jerozolime sprzedawcow serow z zydwoskiego targu na Machaneh Yehudah.

Poznalismy sie z Mari i Tomem calkiem dawno, w zimie stuknelo 5 lat tej przyjazni, przyjazni ktora niewatpliwie zaczela sie nie od usmiechu, ale od mojego oschlego tekstu (dobrze, ze nikt sie tym nie przejal). Mari zaslynela wtedy zdjeciami z babulenka i rowerem, Tom czarno-bialymi z akcentem kolorystycznym, a Basia, hmm... okienkami i liniami. Polaczyl nas Mistrz Wlodek, mistrz zwany przez nasza trojke "tulipanem".

Dlaczego o tym pisze? Po pierwsze zawszepolka pisze mi tu o liniach na mioch zdjeciach ;) a ja ciagle obiecuje ze wyjasnie. Po drugie to dobry moment by o znajomosci Mari+Tom+Basza napisac, kiedy juz w temacie zdjec jestesmy. A dzialo sie przed pieciu laty - przynajmniej raz w tygodniu spotykalismy sie w mieszkanku Mari i cale wieczory spedzalismy w lazience. Gasilismy swiatlo, rozcienczalismy plyny i pralismy zdjecia. Dokladnie rzecz biorac, to Tom pral, Basza ukladala papier pod powiekszalnikiem, a Mari wlaczala przycisk, a na koncu ogladala wyniki naszej pracy mowiac zwykle "ladne, no, no, no".
Linie na moich zdjeciach pojawily sie jednak wczesniej - mam wrazenie, ze one sa po prostu we mnie...

Manchego tymczasem najlepiej smakuje solo, badz z kawalkiem swiezego chleba, ewentualnie z dulce de membrillo, na sniadanie rewelacja. Manchego to hiszpanski twardy, owczy ser
dojrzewajacy z La Manchy. Cecha charakterystyczna sera jest szlaczek plecionej trawy esparto (Stipa tenacissima lub Lygeum spartum) odcisniety na jego skorce, dawniej bowiem przy wyrobie manchego uzywano wlasnie koszykow z esparto, dzis pozostal tylko wzor. Jego smak jest wyrazny, orzechowy, ma lekko "woskowa" nute ktora w twardych serach lubie, ale... smakuje jak manchego.

PS. Tom siedzi w Barcelonie popijajac, mam nadzjie najlepsze
wina Rioja, nam chwilowo pozostaje kawaleczek najbardziej znanego hiszpanskiego sera by wypelnic ta pustke...

Sunday, June 07, 2009

kabsa


nie napisze dzisiaj o niedawnym Dniu Dziecka i lazeniu z tej okazji po drzewach i wcinaniu marshmallow (ktorego zwykle sie nie tkne);
nie napisze dzisiaj o 20. rocznicy Wolnych Wyborow '89 i jerozolimskim pikniku na trawie z bialo-czerwono-zielono salatka i kuskusem z kurczakiem i harissa (a pysznosci to byly);
nie napisze o wczorajszym oddawaniu krwi i raczeniu sie z tej okazji, jak na Wschodna Jerozolime przystalo, kawa z kardamonem i herbata ze swieza mieta (bo co tu wiecej pisac?);
nie napisze tez, taka mam przynajmniej nadzieje, o czyms co znow jest wsciekle niedostepne...

Pomyslalam, ze to dobry moment na wpis o arabskiej przyprawie zwanej kabsa. Kabsa, to narodowa potrawa Arabii Saudyjskiej, ta sama nazwe nosi rowniez przyprawa ktorej do przyrzadzania owego dania sie uzywa (tak przynajmniej nazywa sie na targu-suqu na jerozolimskiem Starym Miescie). Przyprawa kabsa ma pomaranczowo-czerwony kolor i jest po prostu mieszanka korzeni i przypraw. Szalenie podoba mi sie sklad i aromat tej mieszanki, jedynej mieszanki przypraw, no moze poza garam masala, ktora bardzo lubie. Najbardziej zas podoba mi sie okreslenie naszych sprzedawcow-braci ze sklepiku z przyprawami na Suq el Attarin, ktorzy na pytanie co wchodzi w sklad przyprawy zgodnie odpowiadaja: "latwiej powiedziec co w sklad jej nie wchodzi" :-)

Kilkakrotnie podejmowalam probe zbadania, w pelni empirycznie, co kupowana przeze mnie przyprawa kabsa zawiera (a mieszanaka nieco rozni sie od straganu do straganu, choc ja kupuje tylko "u Braci" ;-) i na pewno sa to: suszone czarne cytryny, liscie laurowe, ziarna ziela angielskiego, ziarna kolendry, straczki zielonego kardamonu, suszone kawalki imbiru, ziarna czarnego pieprzu, mielona czerwona papryka, cynamon... i kto wie co jeszcze. Przyprawa jest niesamowita, wrecz idealna do smazonego-duszonego ryzu!

I klasycznie przepis:
By wpis ten nie byl istana meczarnia dla czytajacych, to pozwole sobie zlozyc mala oferte: za pare tygodni zmierzam w strone Europy, jesliby komus zamarzyla sie kabsa, mahlab czy moze za'atar, to piszcie - z checia zakupie, przywioze i rozesle, ostatecznie orzeklam (wylaczajac nawet moja milosc do kuchni i zakupow), ze przyprawy sa najlepsza pamiatka stad, mam zachecac dalej? :-)