pewnego wczesno-marcowego popoludnia zmeczeni nie tyle nadmiarem slonca co na pewno wiatru na telavivskiej plazy Yerushaláyim (Jerozolima), przemierzalismy ulice Tel-Avivu w poszukiwaniu milego miejsca celem posilenia sie lokalnymi specjalami. Zupelnym przypadkiem, jeszcze wtedy nie sniac nawet o Jemenie, trafilismy do restauracyjki Ha'jachnun Shel Ima. Z menu wybralismy malawach, rodzaj nalesnika z jakby francuskiego ciasta napelnianego typowo bliskowschodnimi smakolykami: hummusem, thina czy serkiem labneh. Ale przeciez mial byc jachnun - tak wiec innego marcowego popoludnia, zmeczeni nie tyle nadmiarem slonca co na pewno wiatru na telavivskiej plazy Yerushaláyim, przemierzalismy ulice Tel-Avivu i znow trafilismy do Ha'jachnun Shel Ima, by Agata mogla uslyszec iz wlasnie skonczyly sie kucharzowi warzywa i zamiast salatki moze nam polecic owy jachnun, ktory okazal sie byc tradycyjnym porannym posilkiem jemenskich Zydow. Przygotowuje sie go z mąki, wody, margaryny, doprawia solą i cukrem po czym walkuje sie wielkie i cienkie placki, roluje po czym piecze cala noc na specjalnej szabatowej plycie lub w srednio nagrzanym piekarniku. Spozywa z jajkiem gotowanym na twardo (koloru brazowego!), pasta z przetartych pomidorow i ostra przyprawa zhug, zwykle na sobotnie sniadanie.
No i nie moge przeciez nie wspomniec, ze do Ha'jachnun Shel Ima przybywamy rowniez dla przemilej pani kelnerki w kozakach i rownie radosnego pana wlasciciela :-)
No i nie moge przeciez nie wspomniec, ze do Ha'jachnun Shel Ima przybywamy rowniez dla przemilej pani kelnerki w kozakach i rownie radosnego pana wlasciciela :-)